Zawsze inny…
Gdy wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich czynów Jezusa, On powiedział do swoich uczniów: «Weźcie wy sobie dobrze do serca te słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi». Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o to powiedzenie.
Łk 9, 43b-45
Jezus czyni znaki i cuda. Co dopiero uzdrowił epileptyka (Łk 9,37-43), co dopiero pokazał swą chwałę (wybranym co prawda tylko) na Taborze (Łk 9, 28-36), niewiele wcześniej nakarmił pięć tysięcy ludzi pięcioma chlebami i dwoma rybami (Łk 9, 10-17). Wszytko to przemawia do wyobraźni Jego uczniów. Są zdumieni (ekseplessonto) wszystkim co widzą! Można domyślać się co sobie już kalkulują… Zapewne postawa Jezusa utwierdza ich w przekonaniu, że mają przed sobą Tego, na którego czeka cały Izrael – Mesjasza!
Jezus zdaje się jednak „studzi ich głowy” i to trzykrotnie! Dwa razy bowiem w niewielkich odstępach czasu zapowiada swoją mękę: Łk 9, 22, Łk 9, 44 (czyli w dzisiejszym fragmencie) oraz trzeci raz przed udaniem się do Jeruzalem – Łk 18, 32.
Dziś jednak oni nie rozumieją tego co im mówi. Dlaczego? Bo to oświadczenie Jezusa podane jest w kontekście, który uniemożliwia jego zrozumienie. Jezus jest bowiem u szczytu chwały i sławy, a mówi coś o tym, że Syn Człowieczy wydawany ma być w ręce ludzi. Przecież Mesjasz w ich mniemaniu, według tego jak ich uczono, ma panować, władać ludami, a nie „być wydawanym w ręce ludzi”. To On ma mieć wszystkich pod stopami (Ps 110, 2), a nie żeby ludzie mieli Jego w swych rękach! Tak sądzili uczniowie, tak spodziewał się cały Izrael! Dlatego „nie rozumieli (egnoun) tego co im mówił”, ta sprawa była dosłownie „zasłonięta od nich”. Dlatego Jezus dobitnie im mówi: „włóżcie wy sobie w uszy wasze te słowa”, słowa o wydaniu w ręce ludzi.
Rodzi się jednak pytanie: dlaczego wszystko to było przed nimi zakryte, dlaczego nic z tego nie pojęli i wreszcie dlaczego bali się Go o to zapytać? Tę pierwszą kwestię, a więc jakąś niedostępność i niezrozumiałość tej sprawy przez uczniów można by jakoś zrozumieć. Byli „dziećmi swej epoki”. Oni spodziewali się takiego Mesjasza, jakiego wtedy spodziewali się i na jakiego czekali wszyscy – Mesjasza władcę na wzór potężnego króla Dawida. Trudno ich za to obwiniać. My dziś także czekamy na ponowne przyjście Mesjasza na końcu czasów. Każdy z nas jakoś sobie to Jego przyjście wyobraża. Pismo Święte pomaga nam namalować obraz Chrystusa przychodzącego w chwale na końcu czasów. Artyści, malarze urabiają nasze wyobrażenia na ten temat. Wystarczy wpisać sobie słowo „paruzja” w wyszukiwarkę obrazów w internecie. Wszystkie one są podobne. Jezus z ręką do góry, czasem z krzyżem w ręku, w otoczeniu aniołów lub świętych, pieszo, a czasem na koniach zstępuje z obłoków. Tak sobie to wyobrażamy, a przynajmniej większość z nas. I gdyby ktoś nam ten obraz zburzył malując przychodzącego na końcu czasów Jezusa w postaci powiedzmy piłkarza (w krótkich spodenkach i koszulce) niesionego przez kolegów – piłkarzy na rękach w szale radości po strzeleniu gola, to taki obraz chyba nie przebił by się do naszej wyobraźni… Zostaliśmy jednak zakodowani przez kulturę i teologię nieco inaczej. A jaki byłby szok, gdyby nagle okazało się, że Jezus przychodzący na końcu czasów wygląda jak sześcioletnia dziewczynka biegnąca po łące z dmuchawcem w ręku w towarzystwie małego pieska… Pewnie byłby to jeszcze większy szok! Dla niektórych, myślę, że nie do przeskoczenia! Czy taki obraz Mesjasza powracającego by nas nie zdezorientował? Stąd jakoś można zrozumieć i uczniów, i nawet ówczesnych „teologów” czyli uczonych w Pismach, że nie tak sobie wyobrażali Mesjasza.
Pozostaje jednak kwestia tego, dlaczego bali się Jezusa zapytać i powiedzieć Mu, że tego nie rozumieją? Wydaje mi się, że powody mogą być dwa. Pierwszy to strach przed tym, że On ich „złaje” tzn. zarzucie im, że kto jak kto, ale oni to powinni to wiedzieć. To jak w sytuacji studentów czy uczniów, którzy boją się zadać pytanie profesorowi, bo ono obnaży ich niewiedzę o sprawach podstawowych, fundamentalnych, a nawet oczywistych, o których powinni wiedzieć z wcześniejszych wykładów, ale się po prostu nie przygotowali…
Drugi powód do strachu wydaje się być inny. Po prostu czasem zwyczajnie wolimy czegoś nie wiedzieć, nie przyjmować do wiadomości, bo prawda jaką moglibyśmy poznać zburzy nasz spokój, nasz błogostan, nasz komfort życiowy. Lepiej nie pytać, bo to co usłyszę może mi się nie podobać. To sytuacja jak u niektórych ludzi, którzy boją się zapytać lekarza o wynik badań, bo może się okazać, że mają raka… Niewiedza jest tu deską ratunku chroniącą przed przerażeniem lub rozpaczą. Owszem, jest to swego rodzaju samookłamywanie się, ale czy my ludzie nie lubimy żyć w takiej złudzie, byle tylko czuć się komfortowo? Być może uczniowie mieli ten sam problem. Po prostu prawda bywa bolesna… Czasem lepiej jej nie znać…
Czego uczy nas ten krótki fragment Ewangelii? Myślę, że uczy nas odwagi w dążeniu do prawdy nawet (a może zwłaszcza!) jeśli ta prawda wyrywa nas z świata naszego komfortu intelektualnego. Uczy nas także wielkiego otwarcia umysły i serca na Boży plan. Bóg objawił nam się w pełni w Jezusie Chrystusie, ale odkrywanie Jego Osoby jest ciągle zaskakujące, On permanentnie szokuje! I nie wolno zamykać Mu drogi, wtłaczać Go w swoje własne schematy, obrazy, bo to mogą być iluzje… Bóg semper maior, semper alius…