Lis w rozterce
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał.
A Herod mówił: «Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?» I starał się Go zobaczyć.
Łk 9,7-9
Tetrarcha Herod, syn okrutnego Heroda Wielkiego, na wieść o tym czego dokonuje Jezus oraz co czynią Jego uczniowie wpadł w niepewność, w zdezorientowanie (dieporei). Jego ludzie donieśli mu pewnie o tych wieściach jak i o tym, w jaki sposób interpretują te wydarzenia jego poddani. A wyglądało to tak, że jedni uważali, iż te cuda to sprawka Jana Chrzciciela, który powstał z martwych. Inni, że Eliasz lub któryś z dawnych proroków zmartwychwstał i znów czyni cuda. Kontekst tych pogłosek był taki, że poddani Heroda oczekują przecież Mesjasza, znają proroctwa, zaczynają dostrzegać, że one się spełniają, a przynajmniej zaczyna dziać się coś niezwykłego. Wśród ludu następuje zatem poruszenie… Być może budzą się marzenia na wolność, odżywają nadzieje mesjańskie. Stawia to Heroda w sytuacji, w której być może wkrótce będzie musiał się opowiedzieć po którejś ze stron: albo za Cezarem, któremu służy, albo za swoimi poddanymi, którzy zaczynają coraz głośniej myśleć i mówić o Mesjaszu, a gdy on się pojawi zapewne będą gotowi pójść za nim przeciw Cezarowi. (Oczywiście, Herod żył w podobnym błędzie co do tego jaki ten Mesjasz będzie jak i jego poddani…) Zdrowy rozsądek podpowiada mu, że przecież tych cudów nie może dokonać Jan Chrzciciel, bo Jan nie żyje. Wszak Herod osobiście kazał go ściąć i widział jego głowę na misie. Kimże zatem jest Ten, który czyni takie poruszenie wśród ludu? Co więcej, nie tylko sam tak czyni, ale ma już grupę „fanów”, zwolenników (uczniów) i oni czynią to samo! Są Jego emisariuszami! Nie dziwi więc, że szuka sposobności, by Jezusa osobiście zobaczyć. Nie minie wiele czasu, a postanowi Go nawet zabić (Łk 13,31). Jezus jednak zdaje się nie bać tego „lisa” bo wie, że proroctwa i tak muszą się wypełnić, i Herod nie jest w stanie pokrzyżować Bożych planów.
Ciekawa jest jednak postawa samego Heroda. Słucha on i analizuje treści jakie donoszą mu o Jezusie. Pragnie Go nawet zobaczyć, ale jest jakby „na zewnątrz” tego wszystkiego. Nie próbuje sobie zadać pytania jaka jest jego, Heroda, rola w tych wydarzeniach. Kim dla niego jest ten Jezus o którym tyle mówią…? Czy nie jest on sam – Herod – częścią Bożego planu? (Herod był przecież na swój sposób wierzący). On myśli w kategoriach politycznych: co ja mogę na tym Jezusie „ugrać” – zyskać lub stracić? Czy ten Jezus to dla mnie szansa czy zagrożenie? Nie ma go co zresztą z tego powodu obwiniać. Był wszakże politykiem! Myślał pragmatycznie, politycznie! Dlatego Jezus nazywa go „lisem”, spryciarzem… (Łk 13,32).
Jest to jednak postawa, która może być bliska każdemu z nas! Grozi nam zawsze niebezpieczeństwo, że przestaniemy traktować Jezusa, spotkania z Nim, poznania Go jako olbrzymiej szansy, jako „szczęścia, które przechodzi obok”, lecz będziemy podobni do „krzaka na pustyni” – skupimy się tak bardzo na szukaniu wody życia w głębinach ziemi, że nie spostrzeżmy, że rzeka szczęścia jest na wyciągnięcie ręki.
Od czego zależy wykorzystanie szansy spotkania z Jezusem? Od naszej wiary! Jeśli uwierzymy, że Jezus to nasze szczęście, to łaska, to „wygrana na loterii”, to wtedy Go przyjmiemy z otwartymi rękami, będziemy Go „chłonąć”. Jeśli jednak nie odkryjemy prawdziwej roli Jezusa w naszym życiu, jeśli nie daj Boże zaczniemy Go traktować instrumentalnie, jako narzędzie przydatne (lub co gorzej – szkodliwe) na drodze realizacji naszych celów, wtedy będziemy jak Herod – wcześniej czy później staniemy w opozycji do Jezusa, a nawet wzgardzimy Nim i wydamy Go na śmierć.
To smutna perspektywa, ale grozi ona każdemu z nas. Dlatego ciągle muszę się siebie pytać w swym sercu: dlaczego szukam Jezusa? Kogo w Nim widzę? Za kogo Go uważam? Kim On jest dla mnie osobiście? Czego od Niego tak naprawdę, w głębi serca oczekuję…?