Powołanie – relacja z Osobą
III Niedziela Zwykła rok „B”
Dzień dzisiejszy nazywany jest w Kościele potocznie jako „Niedziela Biblijna”. Ale w rzeczywistości jego nazwa to „Niedziela Słowa Bożego”. Myślę, że warto to przypomnieć, bo czasem zapominamy, że chrześcijaństwo (nie lubię tego określenia, bo mi się ono wydaje takie filozoficzne: jak stoicyzm, epikureizm, jak marksizm… Czyli kolejny „pomysł na życie”…). No więc chrześcijaństwo to nie jest religia księgi, ale religia Słowa i to nie jakiegoś tam słowa – wszak i filozofowie czczą słowo, i poeci i nawet raperzy – ale Słowa konkretnego, Słowa które „stało się Ciałem” i Słowa które jest Ciałem do tej pory.
Jest ciałem tzn. jest Kimś konkretnym, namacalnym, realnym. My wiemy, że to Słowo Wcielone to Osoba – Osoba o imieniu Jezus.
A skąd my właściwie wiemy, że Jezus to Osoba, skąd u nas chrześcijan takie określenie, że Bóg jest Osobą, a właściwie trzema Osobami?
Nie wiem czy kiedyś zadawaliście sobie to pytanie… Wydaje się, że to takie oczywiste… Tymczasem są religie, w których bóstwa wcale nie są osobami, lecz jakimiś „siłami”, „mocami”, „żywiołami”, „duchami” czy czymś jeszcze innym – myślą, ideą, nieokreśloną potęgą. Tymczasem nasz Bóg jest – osobą. Jak myśmy na to w ogóle wpadli?
Jeśli ktoś chciałby zgłębić ten temat, to odsyłam do jednego z najbardziej znanych wykładów, wtedy jeszcze profesora Józefa Ratzingera, wygłoszonego na początku lat 70-tych pt. „Znaczenie osoby w teologii”. Warto czasem poznać genezę pewnych pojęć, jak one się rodziły dla teologii, dla wiary, bo na codzień się nimi posługujemy, czasem ich używamy nie zdając sobie sprawę z ich znaczenia lub pochodzenia, a czasem nawet nie znamy celu ich „ukucia”, a potem błędnie je rozumiemy lub źle się nimi posługujemy. To taka dygresja…
Generalnie w dużym skrócie (bo to nie ma być wykład): skąd chrześcijanie wzięli pojęcie Boga jako osoby? Robię ten teologiczny wstęp, bo to pojęcie będzie nam dalej potrzebne, by zrozumieć przesłanie dzisiejszej Ewangelii… Otóż Ratzinger mówi o dwóch możliwych drogach ukucia tego pojęcia. Pierwsza to droga „żydowska” – na bazie analizy czasowników odnoszących się do działania Bożego. Bóg, „mówi, woła, wzywa, zasmuca się, płacze” czyli Bóg zachowuje się na kartach Biblii jak człowiek, jak osoba. Ale to niewystarczająca drogą…
Jest jeszcze druga droga – ma ona genezę w filozofii, a właściwie poetyce greckiej. I tę drogę wytyczył dla Kościoła św. Justyn, a rozwinął Tertulian (obaj świetnie wykształceni w tej filozofii). Otóż Justyn zauważył, że na kartach PS Bóg nie tylko „zachowuje się jak osoba: mówi, woła, złości się…”. On także wchodzi w relacje, a dokładnie wchodzi w dialog! Bóg rozmawia! Nie zachowuje się jak jakieś małe rozhisteryzowane dziecko i to ze spektrum autyzmu (bo takie dziecko też mówi, złości się, etc..), ale on rozmawia, dialoguje, słucha, mówi i to nie do siebie samego, ale do drugiej osoby! Normalny zaś dialog może dziać się tylko między osobami. (Nawiasem mówiąc na tej podstawie zaczęto „odkrywać” tajemnicę Trójcy Świętej, bo okazało się, że Bóg Starego Przymierza nie tylko mówi do ludzi, ale także mówi do Kogoś jeszcze innego od ludzi, Kogoś kto jest „poza światem ziemskim”… Z czasem okazało się, że jest ich nawet więcej! Trzech rozmawiających! Trzy osoby. Ale to tak na marginesie…
A dlaczego nazwano ich OSOBAMI? No właśnie to już z dramatu antycznego się wzięło… Grecy wymyślili coś rewolucyjnego, jeśli chodzi o sztukę pisarską. Wprowadzili do tekstu pisanego… DIALOG! Dotąd, by coś powiedzieć autorzy używali prozy, opisu, opowiadania. Ale to trochę nużyło… Grecy wpadli na pomysł, by prozę opowiadania przerywać dialogami PROSOPON czyli osób! Wykorzystał to wspomniany Justyn. Zauważył, że przecież w PS Bóg rozmawia, dialoguje, tam się dzieje rozmowa… A więc muszą być jakieś osoby – prosopon, by był dialog… Potem to słowo przetłumaczył na łacinę Tertulian (prosopon = persona). No i tak dziś mamy i tak pięknie mówimy o Bogu: że jest jeden w trzech osobach…
Tyle tego „naukowego” bełkotu. Zrobiłem to przydługie wprowadzenie po to, by wam uświadomić, że gdy mówimy o konieczności wejścia w relację z Bogiem, to chodzi o wejście w pewien rodzaj „zależności”, „dialogu” z OSOBĄ! Nie jakimś bytem z zaświatów! To jest bardzo ważne: odkryć to i przemedytować… Co to znaczy… Dlaczego?
O tym już nam powie dzisiejsza Ewangelia. Widzimy Jezusa, który najogólniej mówiąc powołuje Apostołów. I nam się czasem wydaje, że powołanie, to jest jakiś rodzaj misji, zadania, że Bóg powołuje mnie do tego, bym wykonał jakieś zadanie jakie mi zleci: nauczał, udzielał sakramentów, karmił głodnych, pocieszał strapionych, wychowywał dzieci, etc… I tu jest błąd myślenia! Jezus nas do tego nie powołuje! Absolutnie! To nie jest twoje powołanie! Jezus wcale tego od ciebie nie oczekuje!
Powołanie to jest zaproszenie do wejścia w relację z OSOBĄ – konkretnie z Jezusem Chrystusem! Jezus dokładnie to dziś robi: zaprasza Dwunastu wezwanych po imieniu, by POSZLI ZA NIM, a więc by byli z Nim, szli z Nim, krótko mówiąc – by weszli z Nim w relację czyli rodzaj „współ – bycia”. Dopiero potem powie: „a uczynię was rybakami ludzi” czyli „a dam wam zadanie, misję, sprawę do zrobienia”. Ale Najpierw mają „iść za Nim”, albo jak w innym miejscu przeczytamy „towarzyszyć Mu”.
Z powołaniem jako „zadaniem”, „misją do wykonania” mamy do czynienia w I czytaniu. Tam jest Jonasz. Bóg Go nie zaprasza do relacji, lecz do konkretnej „roboty”: „Wstań, idź do Niniwy, głoś jej upomnienie, bo to ci zlecam”. Jonasz prawdopodobnie nie miał jakieś wielkiej, głębokiej „relacji z Bogiem”, dlatego zadanie zlekceważył i dopiero jak „oberwał po uszach” to w końcu je wykonał. Ale Jonasz to był „wyrobnik”, „technik o specjalności upominacza”. Prawdopodobnie nawet „profesjonalista w swoim fachu”, może nawet lepszy od setki proroków, którzy mieli więź, relację z Bogiem, skoro udało mu się tak wielkie miasto „wpędzić w wory i popiół” i to w ciągu 3 dni! Ale on nie miał powołania! On dostał zlecenie do wykonania!
Jezus Apostołów powołał. On im o zadaniach niewiele mówi… A nawet jak mówi czasem, jako coś przyszłego, to mówi obrazowo, mało konkretnie: „będziecie łowić ludzi”. Piotr mógł to spokojnie łyknąć… „No w sumie co tam… Cały czas dotąd łowiłem, z tym że ryby, a nie ludzi… Ale co tam… Może On ma jakieś inne techniki łowienia i inne ryby… Więc pójdę…”.
Dopiero z czasem uczniowie odkrywali, że tu nie o to chodzi… Że Jezusowi nie chodzi o „zmontowanie ekipy ewangelizacyjnej”, ani „zespołu do jakichś zadań”. Same zadania w gruncie rzeczy jakie Apostołowie potem podejmą, po Zesłaniu Ducha Świętego, bo pójdą w świat, będą nauczać, chrzcić…, te zadania są naprawdę drugorzędne, nawet jeśli wydaje nam się, że to istota głoszenia Dobrej Nowiny”… Te zadania to są „odpryski”, skutki uboczne tego co oni robili! A co robili? Pokazywali, że żyją cały czas z Jezusem. Jego już nie ma między nimi, a oni cały czas z Nim rozmawiają, Jego słuchają, z Nim są przy posiłkach, za Nim chodzą tam gdzie On pójdzie, no i w sumie z Nim czasem umierają… raz na krzyżu, raz od miecza, raz w paszczach dzikich zwierząt…
Dlatego trzeba się nam ciągle nawracać z tego myślenia, że jestem tu na ziemi do jakiejś misji dla zadania… Jesteś tu dla zbudowania WIĘZI, relacji… Do wejścia w życie Jezusa lub właściwie to wpuszczenia Go w swoje życie… Reszta będzie toczyć się sama… Im szybciej to odkryjesz, tym szybciej staniesz się wolny i zaczniesz żyć swobodnie, normalnie, na luzie, a nie z ciągłą presją na karku w postaci pytania: „czy ja wszystko dobrze robię? Czy realizuję plan, jaki Bóg mi zlecił chcą bym zrealizował…?”