O apostazji
Ostatnio zdenerwował mnie pewien fragment przeczytany w jednej z książek, a dotyczący apostazji. Autor powtarza tam jak mantrę utarty przez nie wiem kogo i wałkowany slogan, że przyczyną apostazji z Kościoła (tych formalnych, ale w sumie to także tych „cichych”, czyli po prostu odchodzenia wiernych z Kościoła), jest… gorszące świadectwo księży i biskupów. Oczywiście chodzi o te wszystkie pedofilie i inne ekscesy z Dąbrowy Górniczej, i temu podobne… Ja naturalnie nie polemizuję z tym, że te ekscesy to tragedia dla Kościoła. To oczywiste! Nie mogę się tylko zgodzić z tym, że jest to główny, albo jeden z ważniejszych powodów odchodzenia ludzi z Kościoła. Według mnie to nie jest powód odchodzenia ludzi z Kościoła, lecz argument jaki ci ludzie podają (w mediach, badaniach, sondażach, czy zapytani „na ulicy” lub „przy rosole”…) jako powód ich odejścia z Kościoła. Ale TO NIE JEST PRAWDZIWY POWÓD ICH DEZERCJI. To jest tylko listek figowy zakrywający prawdziwy powód! To jest tylko powód, którym oni się samousprawiedliwiają przerzucając winę za swe decyzje na księży! Innymi słowy: jest to powód zastępczy! W rzeczywistości ich porzucenie Kościoła jest de facto spowodowane porzuceniem Boga, z którym już wcześniej skonfliktowali się w swych sercach! To grzech ich wcześniej „poróżnił” z Bogiem, spowodował ich wewnętrzny bunt przeciw Niemu, ich „obrażenie” się na Niego, a zgorszenie kapłanem podali tylko jako uzasadnienie swej decyzji rozbratu z Kościołem, który im tego Boga przypomina. Ale tak jak mówię: to nie jest prawdziwy, czy głęboki powód odchodzenia od Boga i Kościoła! To tylko zasłona dymna… Kogoś przecież trzeba za to obwinić, no bo przecież nie siebie! Ja jestem niewiniątko!
Wspomniany autor chyba nie ma kontaktu z realnym człowiekiem, który odszedł, nie zna jego stanu serca, a ocenę swą wydaje tylko na podstawie tego, co usłyszy jako wypowiedziane na głos od apostaty.
Zresztą co tu dużo mówić… Może odwołam się do pewnej analogii… Nie tak dawno abp Gądecki napisał List do swoich kapłanów. List dotyczył ich odchodzenia z kapłaństwa. Arcybiskup ubolewa nad tym faktem (i słusznie) i analizuje kilka głównych powodów tych dezercji. Nie będę ich tu wymieniał (można list znaleźć w internecie). Ale jakoś wśród tych argumentów nie znalazłem (i z własnego doświadczenia też to wiem), by jakiś kapłan porzucał kapłaństwo z tego powodu, że zgorszył się grzechami jakie słyszał w konfesjonale. A przecież słyszał tam na pewno niesamowite „historie” i miał prawo powiedzieć: „skoro wierni, dzieci Kościoła, tak ciężko grzeszą i to pomimo moich kazań, moich nauk, moich starań by się nawrócili, to ja mam gdzieś taki Kościół i takich wiernych! Mam gdzieś moje kapłaństwo! Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Odchodzę!”. Mógłby tak argumentować np. przed biskupem lub w mediach swoje odejście.
A tymczasem takich jednak argumentów z ust odchodzących kapłanów jakoś nie słychać. Dlaczego? Czy nie mogli by ich stosować? Mogli by! Tylko kapłani nie odchodzą z powodu zgorszenia się grzechami swych parafian, lecz z tego powodu, że już wcześniej w ich sercach stało się coś złego – nastąpiło zerwanie więzi z Chrystusem!
I dokładnie to samo dzieje się w sercach wszystkich tych, którzy mniej lub bardziej spektakularnie ogłaszają swe głośne lub ciche apostazje, podając jako powód zgorszenie „ludźmi Kościoła”. W ich sercach znacznie wcześniej dokonuje się zerwanie więzi z Bogiem na skutek grzechu i własnej pychy, która nie pozwala bić się we własne piersi, lecz podsuwa pomysł, by zrzucić winę za swą ucieczkę od Boga i Kościoła na księdza, który mnie zgorszył…
Pamiętam kiedyś z lekcji historii, jak mój nauczyciel mówił o powodzie wybuchu I Wojny Światowej. Jako przyczynę bezpośrednią podał zamach na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Ale wyjaśnił od razu, że to był tylko pretekst, iskra rzucona na beczkę prochu. Przyczyna bezpośrednia nigdy nie jest najważniejsza! Ona tylko daje pretekst! A najważniejsze przyczyny wszelkich wojen i konfliktów zawszę są gdzieś głębiej… To samo dotyczy apostazji z Kościoła.
Dlatego uważam, że antyświadectwa kapłanów, a czasem wręcz ewidentne zgorszenia, są tylko tą iskrą! W rzeczywistości apostazja wielu spośród tego pokolenia ludzi dokonała się już dawno i to znacznie głębiej, a kapłańskie ekscesy niektórych duchownych ją tylko uwolniły. Ale tak jak mówię: one nie są POWODEM odejść z Kościoła, tak jak powodem wybuchu nie jest iskra, lecz proch! Tą iskrą może zaś być wszystko: proboszcz się źle na mnie popatrzył, wikary ma za drogi samochód, w kościele jest za zimno, papież jest brzydki i stary, siostra zakonna przeszła na czerwonym świetle przez ulicę, tata który co niedzielę chodzi do kościoła w tygodniu pije na umór… Itd… Wszystko może być iskrą… Jak to mówią: „jeśli chcesz kogoś uderzyć to kij się zawsze znajdzie”. „Jeśli w sercu odszedłeś już dawno od Boga, to pretekst by nie chodzić do Kościoła się zawsze znajdzie”. Dlatego bardzo przepraszam czcigodnego dostojnika kościelnego: nie przekonują mnie takie argumenty…
Tyle w temacie. Oczywiście nie usprawiedliwiam tu grzechów księży, ale boli mnie, że wielu ludzi Kościoła daje się nabrać na slogany jakie słyszą w mediach lub banały jakich dostarczają im różne sondaże. (Nawiasem mówiąc, kto z zapytanych w sondażu przyzna, że powodem jego zerwania z Bogiem i Kościołem jest jego własny, osobisty grzech…).