Konferencja 3
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę. bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim.Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego.
Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził.A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują;tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
Ewangelia: Mt 5,13-48
Temat: Dlaczego mogę zwać się błogosławionym? (Pomóc odkryć, że to z tego powodu, że jestem dzieckiem wspaniałego Ojca!)
Ewangelia: Mt 5,13-48
Wczoraj mówiłem, że Jezus był:
Jezu otoczony rzeszą
Kalek, ślepców, trędowatych,
Ciał niemocą naznaczonych,
Dusz błądzących po bezdrożach;
(…) który miał przyjaciół
Wśród celników, jawnogrzesznic,
Który szukał pogardzonych,
Zeszpeconych plamą winy;
Ten Jezus siedzi z nimi na górze i nazywa całe to towarzystwo BŁOGOSŁAWIONYMI, a wiec szczęśliwymi! Co więcej, mówi to także do nas, dziś, tu i teraz. Wszak my stanowimy podobną trzódkę… Chciałbym, abyśmy dziś zastanowili się dlaczego właściwie mamy prawo lub przywilej zwać się błogosławionymi, szczęśliwymi… (Nawet jeśli jesteśmy grzeszni i cierpiący!)
Kotoś powie: no dobrze, ale my jednak jesteśmy w lepszym położeniu, niż ci znad Jeziora Genezaret, spod Góry Błogosławieństw. My jednak znamy już całą Ewangelię. Ponadto my się staramy, próbujemy przestrzegać przykazań, próbujemy unikać grzechów, jakoś mniej lub bardziej skutecznie, ale jednak staramy się „żyć po Bożemu”, jak to się mówi… A więc jednak nam to by się bardziej „należało” to określenie: „jesteście błogosławieni”, niż tym zatwardziałym często grzesznikom, tym gorszycielom, sodomitom, alkoholikom, rozwodnikom, itd… Tu można całą litanię wszelkiej maści „nędzników” grzechowych wymieniać…
Czy Mateusz Ewangelista trochę nie przesadził z tymi „błogosławionymi”. Jednak przestrzeganie przykazań też jest ważne, też się liczy! A on to tak jakby „wszystkich do jednego worka wrzucił”, nie ważne czy ktoś mały czy wielki grzesznik… Czy to aby sprawiedliwe? Czy to aby „wychowawcze”? Przecież to rodzi pewien bunt w sercu: „to po co się starać?! Po co unikać grzechu, skoro i tak wszyscy są „błogosławieni”?
No właśnie, taka postawa i takie myślenie wynika z pewnego LEGALIZMU, czyli z tego, że zewnętrznie to ja zachowuję normy, przestrzegam przykazań, ale wewnętrznie to tęsknie za grzechem, chętnie bym sobie pogrzeszył, ale się boję, ale się wstydzę, ale przecież co inni powiedzą, co Pan Bóg powie, co sąsiedzie powiedzą… Jak mnie kiedyś Bóg osądzi…? I to jest smutna postawa. Bo to postawa serca, które jest MAŁOSTKOWE, które nie kocha, lecz boi się kary za grzechy lub wstydu! To postawa NIEWOLNIKA, który nie kocha, lecz który się boi, że pan go ukarze!
Ten strach przed karą, przed sądem, przed potępieniem, przed piekłem powoduje, że z bólem, żalem, czasem złością przestrzegam przykazań. Ale tak naprawdę w swym sercu, to chętnie bym sobie odpuścił, pogrzeszył… Mentalnie to ja już Boga opuściłem, ale tylko strach lub inne względy (ludzkie) mnie jeszcze trzyma przy Bogu!
Mając takie serce my dobrze słyszymy słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Dlatego za wszelką cenę staramy się doskoczyć lub nawet, jeśli to możliwe, to przeskoczyć tę sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów. Chcemy być lepsi od nich, bo wierzymy, że tylko wtedy gdy będziemy jeszcze gorliwiej przestrzegać przykazań niż oni, to wtedy wejdziemy do królestwa niebieskiego. Czy to jest dobra motywacja? Czy to dobry powód przestrzegania przykazań? No niestety nie… Dlaczego?
Dlatego, że naszym wzorcem nie mają być uczeni w piśmie i faryzeusze oraz ich wyśrubowane normy, ale… OJCIEC! „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, a nie jak doskonałe są ziemskie autorytety i ich normy! To On, Bóg jest normą, a nie przepisy! Jeżeli nie spotkasz się z Bogiem jako Ojcem, nie spotkasz się na pewno z Jego wymaganiami! To Ojciec jest naszym punktem odniesienia, a nie martwa litera przepisów, które jak nam się wydaje – nakazał nam przestrzegać! Jeśli nie spotkam się z Ojcem, to spotkam się z murem przykazań, które będą dla mnie nie do pokonania!
I tu z pomocą przychodzi nam Jezus. On nas uczy na czym polega ta „doskonałość” chrześcijanina! Nie na przestrzeganiu przykazań, lecz na tym, by stawać się podobnym do Jezusa, ale W JEGO DZIECIĘCEJ RELACJI DO OJCA! Jezus mówi jasno o wymaganiach przykazań, nie znosi ich, ale też daje do zrozumienia, że staną się one ciężarem nie do uniesienia, jeśli nie będziemy mieli takiej relacji z Ojcem, jaką On miał! Bo doskonałość, to nie niewolnicze przestrzeganie norm, lecz RELACJA Z OJCEM – czyli dziecięctwo Boże! Doskonałość jest procesem, ale w relacji do OSOBY, a nie do norm! Oto czym się różni mentalność Jezusa od mentalności faryzeuszy! Można być doskonałym w wypełnianiu Prawa, ale nie da się ze mną żyć! Można precyzyjnie starać się o wypełnianie przykazań, a być nieznośnym dla otoczenia! Nieszczęściem jest legalistyczne, drobiazgowe przestrzeganie Prawa, bo wtedy gubi się człowieka!! Gubi się ich ducha – gubi się miłość! Tak czynili faryzeusze: to nic, że chory cierpiał od 38 lat na swą chorobę przy sadzawce! Ważne, by Jezus nie złamał szabatu! A Jezus właśnie to zrobił! I ta postawa faryzeuszy nam też grozi! Nie wystarczy mówić „nie zabiłem, nie ukradłem, nie zdradziłem” by być uczniem Jezusa! Jezus chce POSTAWY WEWNĘTRZNEJ, chce serca, które chroni przed legalizmem!
A skąd nabyć taką postawę? I tu dochodzimy do sedna Ewangelii. Tu dochodzimy do motywu, dla którego Jezus nazywa nas błogosławionymi! Chodzi o RELACJĘ Z OJCEM! Chodzi o to, by odkryć w sobie DZIECKO (co jest tematem naszych rekolekcji). Jestem dzieckiem Ojca, który jest w niebie, a ten Ojciec zawsze widzi mnie dobrym! On nas stworzył, On widzi i zna świetnie nasze serca i nigdy nie powie nam: JESEŚ ZŁY! Jesteś niedobry, bo grzeszysz! Tak Ojciec niebieski nigdy nie powie! Co więcej, Ojciec lepiej zna nas i ma o nas o wiele lepsze zdanie, niż my sami mamy o sobie! On nas przecież stworzył! On wie lepiej od nas, jakie skarby złożył w naszych sercach! Jakie tam są drogocenne perły! My ich czasem nie widzimy, bo te perły są oblepione tonami błota, ale one tam są! Trzeba je w sobie odkryć, jak ten rolnik w przypowieści, trzeba je czasem „odbłocić”. Bóg złożył w naszych sercach cząstkę Siebie samego! Więc On bardzo dobrze wie ile jesteśmy warci, nawet jak my nie mamy pojęcia jakie skarby w sobie mamy! Odkrycie tego skarbu, to odkrycie, że jestem dzieckiem Boga, że jestem Jego cząstką, jak dzieci są cząstką swoich rodziców, cząstką która aż krzyczy, że chce wrócić do Niego!
Jako dziecko Boga Ojca my całe życie za tym Ojcem tęsknimy, całe życie jesteśmy „głodni tego Ojca”, bo serce chce wrócić do swego Właściciela – Stwórcy! To dlatego jesteśmy cięgle niezadowoleni z życia, ciągle czujemy w sobie jakiś BRAK, ciągle za czymś gonimy, biegamy, czegoś szukamy, za czymś tęsknimy, czegoś pożądamy! Ciągle jest w nas ten głód, który jest głodem MIŁOŚCI, bo miłość jaką on złożył w naszym sercu woła i krzyczy do pełni Miłości, z której była wzięta! Ta cząstka Boga złożona przez Niego samego w naszym sercu aż krzyczy, jak dziecko za tatą: „Chcę wrócić do mojego Ojca, do mojego właściciela, do mojego Boga, do mojej miłości!” Nie da się tego głodu, tego krzyku ani niczym zajeść, ani zagłuszyć, ani zakrzyczeć. Nie da się! Próbujemy to robić na wszelkie sposoby, ale to nie działa… Co najwyżej tylko na chwilę… Potem znów pojawia się głód miłości, który szuka swej pełni – BOGA OJCA. I tak będzie do samej naszej śmierci! I dopiero po śmierci zaspokoimy ten głód – otrzymamy to, za czym całe życie tęskniło nasze serce! Kto tęsknił za miłością – otrzyma taką miłość za jaką tęsknił. Kto za nienawiścią, za rozpaczą, za złem… Otrzyma pewnie to, za czym całe życie gonił… Ojciec zawsze zaspokaja tęsknoty serc swych dzieci… Teraz, za życia ziemskiego jeszcze czasem je koryguje, podpowiada, że może jednak nie za tym tęsknisz, nie tego pragniesz naprawdę, że pieniądze, sława, nawet miłość do kobiety czy do dzieci to nie jest na pewno wszystko o czym marzysz i za czym tęsknisz. Są jeszcze większe wartości. Jestem ja – Bóg – pełnia twojego szczęścia. Teraz nam to Ojciec jeszcze przypomina. Ale jeśli ja do końca życia nie dam się mu przekonać, że to za Nim tęsknię tak naprawdę, to po śmierci On pozwoli mi żyć tymi tęsknotami, którymi żyłem na ziemi… A to będzie straszne…
Całe życie Jezusa miało dwa cele. Pierwszy to ten, który my nazywamy ODKUPIENIEM. To dokonało się na krzyżu! Ale był też i drugi cel. Przypomnieć nam KIM JESTEŚMY NAPRAWDĘ – „skąd spadliśmy i dokąd mamy wrócić”, że jesteśmy dziećmi dobrego i kochającego Ojca oraz pokazać nam co to znaczy być synem, co to znaczy być dzieckiem, jak być tym dzieckiem?
Niegdyś teolodzy zastanawiali się, czy gdyby Adam i Ewa nie zgrzeszyli, czy Jezus przyszedł by na świat? Czy była by taka potrzeba? Przecież nie było by grzechu, nie było by potrzeby żeby odkupywać człowieka… I odkryli, że jednak tak! Nawet w takiej sytuacji Jezus i tak przyszedł by na świat! Dlaczego? Po co? By nam pokazać, by nas nauczyć co to znaczy być synem Bożym, co to znaczy i jak być dzieckiem Boga! My wiemy, że Adam był synem Boga. Tak go nazywa PS. Ale Adam i Ewa nie potrafili być dziećmi… Nie ufali tacie… Dlatego zgrzeszyli! Dopiero Jezus nauczył nas (i Adama z Ewą też), co to znaczy być prawdziwym Synem Bożym, co to znaczy ufać Tacie. Bo On był doskonały SYNEM BOŻYM. Spełnił wolę Ojca doskonale i precyzyjnie. Ufal Ojcu nawet gdy konał na krzyżu! My uczymy się tego od Niego właśnie… Od Jezusa.
I tego będziemy się uczyć jutro w naszych rekolekcjach. Będziemy się uczyć co to znaczy być dzieckiem Bożym, jak być synem na miarę marzeń Ojca, czyli mówiąc bardziej „teologicznie”: na czym polega relacja Ojciec – syn. Zapraszam jutro!