ADWENT rok A,  Dobra Nowina,  kazania,  rok A

Dlaczego się nie nie raduję?

Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?» Jezus im odpowiedział: «Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie».

Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: «Co wyszliście obejrzeć na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? ale co wyszliście zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po co więc wyszliście? Zobaczyć proroka? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. on jest tym, o którym napisano: „Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby przygotował Ci drogę”. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on».

Mt 11, 2-11

Liturgia zachęca nas, byśmy się dziś (i nie tylko dziś, ale zawsze) cieszyli! Mamy niedzielę „gaudete”, czytanie pierwsze mówi „niech się rozweselą pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie”, a kolekta zachęca byśmy „przygotowali nasze serca i z radością mogli obchodzić wielką tajemnicę naszego zbawienia”. To piękne zachęty. Ale, ale… Zaraz… czy nie jest jakimś nieporozumieniem albo przynajmniej „zgrzytem” nakazywanie komuś radości, nawet zachęcanie do niej! Czy ona nie powinna być raczej spontaniczna, wypływać z serca i wolnej woli człowieka? 

Przypomina mi się tu jeden ze skeczów kabaretu pana Roberta Górskiego w którym rodzinka wyjeżdżająca na wakacje w czasie drogi podejmuje „na siłę” zabawę wymyśloną przez ojca, a ten by zachęcić żonę i synka do tej zabawy motywuje ich okrzykiem pełnym złości: „bawimy się!”. Nijak ta zachęta nie koreluje z atmosferą zabawy, ale coż zrobić… Jak się musimy świetnie bawić, to się bawimy… Czy mamy nastrój czy nie, czy jest na nią ochota, czy nie, czy zabawa się podoba, czy nie… „Bawimy się…!”

I właśnie tak może brzmieć ta liturgiczna zachęta „gaudete”, jeśli nie spełni się pewnego warunku… No właśnie… Jakiego…? 

Chodzi o warunek otwartości! Otwartości serca na Jezusa i tylko na Niego i na to co On daje! I dzisiaj nauczycielem tej otwartości na Jezusa jest nie kto inny ale… Jan Chrzciciel!

Słyszymy jak posyła on do Jezusa swoich uczniów z pytaniem: „czy ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy innego mamy oczekiwać”. Jak wiemy sam Jan siedzi już w tym czasie w więzieniu u Heroda i pewnie przeczuwa, że jego koniec jest bliski… W ostateczności Jezus już jest, Mesjasz już zaczął swą misję… Tym samym misja Jana staje się zbyteczna, zamknięta… Jest jednak jeden problem: uczniowie Jana… Nie zapomnijmy o nich! To ważni bohaterowie dzisiejszej Ewangelii! To dla nich tak naprawdę jest ta scena czy to swoiste „przedstawienie” jakie Jan urządza wespół z Jezusem! Kim są ci ludzie? Przypatrzmy się im… 

Uczniowie Jana (a był czas, że należał do nich także sam Jan Ewangelista i jego brat Jakub) to grupa wielbicieli Jana Chrzciciela! Imponował im ten surowy, groźny, bezkompromisowy i charyzmatyczny prorok znad Jordanu… To był ich guru…Ich mistrz! I oto na scenie pojawia się Jezus, inny mistrz… I zaczyna gromadzić sobie uczniów… Co więcej, zaczyna być popularniejszy od Jana! Co się wiec dzieje? Pojawia się zazdrość! Tak, zwykła ludzka zazdrość! Uczniowie Jana Chrzciciela z zazdrości o swego mistrza stali się przeciwnikami Jezusa! Ta zazdrość ujawnia się kilka razy! Widać to np. gdy mówią: „Oto Ten który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo (czyli Jezus) teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego!” Zostawiają ciebie, a idą za Jezusem! A w innym miejscu wprost atakują Jezusa pytając Go: „Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?” Irytowało ich, że Jezus którego uważali jeszcze za zwykłego człowieka i swoistą konkurencję wobec Jana Chrzciciela stawał się coraz sławniejszy, a Jan jak sam przepowiedział „coraz bardziej się uniżał…”. I właśnie ta zazdrość przeszkodziła im w zbliżeniu się do Jezusa! I dobrze widział to Jan Chrzciciel, dobrze też wiedział o tym Jezus dlatego podjęli swoistą „grę” wobec tych Janowych uczniów. Jan nie chciał, by po jego śmierci ci uczniowie którzy jeszcze twardo przy nim stali znaleźli się z dala od Jezusa. Nie mógł im wprost nakazać by poszli za Jezusem, bo pewnie oni tym bardziej by się zachwycili pokorą Jana i jeszcze bardziej przy nim obstawali. Co więc zrobił? Wysyła ich do Jezusa i czeka aby oni sami z czynów jakie zobaczą u Jezusa i Jego słów przekonali się, że trzeba iść za Jezusem, a nie trzymać się kurczowo Jana! Genialna strategia Jana, którą znakomicie wyczuł Jezus, dlatego gdy do Niego przychodzą uczniowie Jana z tym zapytaniem „czy to Ty”, On nie odpowiada wprost „tak, to ja jestem” ale skłania ich do myślenia, do tego by sami wywnioskowali, że On jest Mesjaszem: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię”.

Ale to nie Jan potrzebuje tej odpowiedzi! Jan ją dobrze zna! Potrzebują jej zagubieni w meandrach zazdrości i własnej małości uczniowie Jana! 

I tu jest nauka dla nas. Czy my czasem nie jesteśmy jak uczniowie Jana? Tak bardzo zamknięci wokół swoich schematów, swoich „prawd wiary”, swoich poglądów, swoich sentymentów… Czy nie potworzyliśmy sobie swoich małych autorytetów, małych mesjaszów, własnych proroków, małych „Janów Chrzcicieli” którzy odpowiadają naszym oczekiwaniom, ale wcale ale to wcale nie mogą nas zbawić? 

Dziwimy się, że nie doznajemy radości z Ewangelii jaką przyniósł Jezus podczas gdy wcale nie słuchamy JEGO Ewangelii, tylko stworzyliśmy sobie własną, albo kurczowo trzymamy się cudzej, ale nie Jezusowej. I dziwimy się, że nasza pustynia jest dalej pustynią, nasz suchy step wcale nie zamienia się w ogród, wcale nie doznajemy w życiu radości… Ale co się dziwić, jeśli podlewamy go nie Ewangelią Jezusa, lecz swoją… Jeśli bardziej jesteśmy przywiązani do może nawet wielkich, ale przemijających proroków tego świata, niż do Jezusa… Jeśli zamiast ze źródła pijemy wodę ze kałuży… Jak wtedy się cieszyć?! Jak zamienić pustynię serca w kwitnący ogród?! Trzeba zostawić Jana, a wybrać Jezusa…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *