Dlaczego ludzie „odpływają” z Kościoła?
Wydaje mi się, że powód jest dosyć prosty: nie odkryli perły! Kościół jest perłą, jest największą „wartością” jaką zostawił nam Jezus. Jest bezcenny, ponieważ posiada wszystkie „środki zbawcze” czyli wszystko to, co ma człowiekowi pomóc w komunii z Bogiem. Szczególnie cenna jest tu Eucharystia.
I można by pozostać na tej diagnozie. Rodzi się jednak pytanie: dlaczego ludzie nie odkryli tej perły? Przecież jest ona widoczna gołym okiem? Powodów może być kilka. Pierwszy: ludzie nie wiedzą co jest im tak naprawdę potrzebne. Oni namiętnie biegają za tym, czego potrzebują, ale nie koniecznie za tym, co jest im autentycznie potrzebne! Są „głodni” i pragną się nasycić, ale pokarmy które spożywają ich nie nasycą! Wręcz przeciwnie, powodują jeszcze większy głód, a czasem są wręcz trujące! Czy jest na to rada? Chyba nie… Tu trzeba czekać… Uświadamianie im, że to czego pożądają ich nie nasyci, że prawdziwy pokarm jest gdzie indziej, chyba nie ma sensu. A przynajmniej dla większości przypadków… Po prostu człowiek taki jest: musi się „sparzyć”, by się przekonać, że to gorące. I dziś bardzo, bardzo wielu ludzi „pcha się w ogień” w poszukiwaniu tego, co ich ma zaspokoić, uszczęśliwić. Zapewne za kilka lat w Kościele będą potrzebni „specjaliści od oparzeń”, ludzie (kapłani i inni), którzy będą ich leczyć ze skutków fatalnych wyborów, jakie w swych poszukiwaniach dokonali…
Drugi powód: „ludzie kościoła”, czyli ci, którzy posiadają perłę, robią wszystko albo wiele, żeby im tę perłę zohydzić. Czasem świadomie, o wiele częściej nieświadomie. To są przypadki wszelkich małych i wielkich zgorszeń, jakie „ludzie Boga” dają. To „handlarze pereł”, którzy tego „towaru” nie szanują! To osobny temat…
I wreszcie trzeci powód. On też tkwi w „sprzedawcach pereł” niestety! Otóż sprzedawcy ci (kapłani i inni „ludzie Boga”), zamiast pereł, które posiadają z uporem maniaka próbują „wcisnąć, sprzedać, dać” ludziom coś, czego oni ani nie potrzebują, ani nawet nie chcą mieć, bo w innym miejscu mogą znaleźć ten „towar” o wiele lepszy. To są wszystkie te przypadki, w których zamiast szeroko pojętej „duchowości”, którą ludzie by w Kościele mogli otrzymać i która jest im potrzebna (a naprawdę w bardzo wielu przypadkach nawet jej tu szukają!), oni otrzymują zupełnie coś innego! Oni chcą medytacji, spotkania z Bogiem, wejścia w tajemnicę Jego Słowa, odkrycia celu swego życia, odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne, czasem przyjęcia ich ze swą słabością, a otrzymują co? Rozrywkę, tanią zabawę, czasem chleb i cukrową watę, niekiedy wsparcie „ideologiczne”, dość często gotowe, ale nie „spersonalizowane” koncepcje życia. Bywa także i tak, że otrzymują „podrapanie z uszkiem”. Co mam tu na myśli? Np. słowa, kazania, homilie, które delikatnie „drapią” ich swędzące rany lub masują bolące miejsca, ale nie dotykają głębi ich schorzenia, a jeśli to robią, to bez pomysłu na to jak je uleczyć… Są trochę jak Herod lub inni słuchacze Jana Chrzciciela: chętnie słuchają, bo ich „uszy świerzbią”, ale nie potrafią się nawrócić i nie mają też skąd wziąć pomocy do tego nawrócenia. Ci którzy ich „za uchem drapią” są jak Jan Chrzciciel: wiedzą, że tamci są chorzy, ale nie potrafią im pomóc. Mają tylko „chrzest z wody”, a nie „chrzest nawrócenia”. Do tych zaliczīł bym niestety wielu „kaznodziei youtubowych”. Pięknie mówią, poruszają wrażliwe struny duszy, czasem dotykają głębokich ran, ale nie są w stanie pomóc w nawróceniu. Bo nawrócenie może się dokonać tylko w spotkaniu z żywym świadkiem wiary, a nie „zbieraczem lajków” ze szklanego ekraniku.
A więc dlaczego ludzie „odpływają” z Kościoła? Ponieważ on nie spełnia ich potrzeb. Mircea Eliade by powiedział, że mit jest potrzebny w kulturze i nawet ludzie są w stanie dużo za niego „zapłacić”, dopóki spełnia swą rolę, dopóki robi to, do czego został powołany do życia! (Oczywiście słowa „mit” nie używam tu. w znaczeniu potocznym!!!). Czy Kościół spełnia swą rolę? Hmmm… Myślę, że w wielu miejscach jeszcze się stara, ale w większości już nie…
Czy jest na to jakieś lekarstwo? Tak! Wydaje mi się, że trzeba wzbudzić w ludziach autentyczny głód Boga – jedynego Pokarmu. Nie wiem czy to jest w naszej ludzkiej mocy… Obawiam się, że to tylko w mocy Boga. On musi się dyskretnie „usunąć” z horyzontu życia człowieka, by ten doświadczywszy swej nędzy zaczął autentycznie Go pragnąć. Być może Bóg powoli to już robi… (Ograniczenie Eucharystii, coraz mniej kapłanów… to chyba Jego „strategia”…). Na pewno trzeba się modlić by ludzie zaczęli łaknąć i pragnąć Boga! On znajdzie sposób jak ten głód wywołać. Ale głód Boga, a nie „jakichś wartości wyższych”!
A drugie wyjście: my, „ludzie Boga” musimy bardziej radykalnie pokazać, że On i tylko On sam nam wystarcza, i że On zaspokaja nasze wszystkie głody, dlatego jesteśmy szczęśliwi. Czy stać nas na to? Hmmm… Obawiam się, że na razie nie… Na razie jeszcze próbujemy naśladować logikę tego świata i zbyt chcemy dawać ludziom to, czego oni wcale nie potrzebują…