Boża naiwność…
Kościół zaprasza nas dziś do kontemplacji wielkości… Bożej naiwności… Przypatrzmy się jak… Najpierw słuchamy pewnego proroka z VIII wieku przed Chr. Ozeasz, bo tak ma na imię, zachęca do tego by poznawać Boga. Dlaczego? Bo jest on wybitnie dobry. To od Niego pochodzi wszelkie dobro, które człowiek otrzymuje. Co więcej Bóg pyta: co jeszcze mogę dla ciebie zrobić więcej człowieku? Tymczasem człowiek nie potrafi się odwzajemnić tym samym Bogu. Ozeasz pisze, że miłość człowieka do Boga jest tak ulotna jak chmury lub rosa. Człowiek ciągle zdradza i odchodzi, a Bóg ciągle przebacza i przygarnia.
Prorok wie co pisze, bo sam przeszedł to samo co czuje Bóg. On wie jak wielka i bolesna może być miłość. Zakochał się bowiem swego czasu w kobiecie lekkich obyczajów i ją poślubił. Urodziła mu ona kilkoro dzieci i porzuciła go zdradzając z wieloma mężczyznami. On nadal ją kochał i po okresie próby przyjął ją z powrotem do siebie. Nic to jednak nie zmieniło w jej postępowaniu. Ona znów go zdradzała.
Bóg kocha swój naród i każdego z nas wierną miłością małżeńską, jak Ozeasz swą żonę, pomimo że my ciągle Go zdradzamy. Bóg jednak jest większy od człowieka. Proszę pomyśleć: który z mężczyzn walczył by tak o swoją żonę? Pewnie by było: „a idź sobie jak mnie nie chcesz… Znajdę sobie inną!” Tymczasem Bóg jest nieustępliwy! On wie, że Jego żona nie ma szans znaleźć nikogo innego, kto by ją trwale pokochał, a jest ona spragniona by ją ktoś kochał. Dlatego dobrze wie, że będzie ciągle nieszczęśliwa. Więc czeka, ale nie bezczynnie: on walczy o żonę i to nie dla swojego dobra, lecz dla jej dobra! Powie: „wyplewiłem waszych fałszywych proroków”, czyli usuwałem wszystkich waszych kochanków, by łatwiej wam było wrócić, by was nie mamili obietnicami fałszywej miłości i nie oszukiwali złudnymi „gruszkami na wierzbie”…
Taki jest Bóg. A jak jest wobec tego człowiek? Jak my się zachowujemy? „Zostaw mnie w spokoju! Pozwól mi odejść! Przestań mnie kontrolować! Odczep się ode mnie! Pozwól mi żyć swoim życiem! Mam prawo do swojego szczęścia! Mam prawo po swojemu układać sobie życie! To moje życie! Ja wiem co dla mnie jest lepsze! Itd…” To nie są tylko i wyłącznie „śpiewki skłóconych małżonków”! To jest także fałszywa piosenka jaką każdy z nas śpiewa Bogu, gdy Ten pragnie naszego szczęścia! Gdy potrzebujemy deszczu od Boga, gdy potrzebne są nam jakieś łaski, to lecimy do Niego z krzykiem lub łzami. A gdy już je otrzymamy, to zaraz zaczyna się śpiewka: „mam prawo to robić… To moje życie… To moja wolność… Ja wiem co dla mnie lepsze…” Tymczasem Bóg „miłości pragnie, a nie krwawej ofiary” czyli pragnie odpowiedzi szczerego serca miłością na Jego miłość, a nie kupczenia ofiarami, darami, ślubami, obietnicami składanymi wtedy, gdy aktualnie potrzebujemy Jego pomocy…
Przykładem człowieka, który bezinteresownie kochał Boga i który był Mu wierny wtedy gdy otrzymywał od Boga łaskę potomka jak i wtedy, gdy Bóg zechciał mu go odebrać, był bohater drugiego czytania: Abraham. Św. Paweł przywołuje jego osobę w drugim czytaniu, aby dokonać pewnej „reinterpretacji” żydowskiej tradycji! Żydzi widzieli w Abrahamie przykład człowieka, który otrzymuje nagrodę za swe dobre uczynki, za swą wierną miłość do Boga, za przestrzeganie i wypełnianie dosłowne wszystkiego czego Bóg od Abrahama zarządał. I w tym chcieli go naśladować licząc na to samo – na łaskę jako zapłatę za dobre uczynki. A św. Paweł robi tu „przewrót kopernikański” w żydowskiej teologi! Zauważa on, że Abraham wcale nie był nagradzany za to, że wiernie wypełniał Jego przykazania, ale otrzymywał łaski (w tym łaskę potomka) dlatego, że uwierzył wbrew nadzieji, że uwierzył zanim otrzymał dar! Tu rozeszły się drogi judaizmu i chrześcijaństwa! Abraham, który dla żydów był bohaterem i wzorem tego, że Bóg usprawiedliwia, i daje łaskę jako nagrodę za dobre czyny za przestrzeganie Prawa, dla Pawła, a potem dla wszystkich chrześcijan, stał się wzorem człowieka, który został usprawiedliwiony, otrzymał łaskę Bożą zanim zrobił cokolwiek dobrego, a tylko dlatego, że wcześniej uwierzył. I właśnie w tym miejscu pojawia się jeden z głównych powodów „rozbratu”, rozwodu jaki potem nastąpił pomiędzy żydami, a chrześcijanami. Żydzi wierzą, że na niebo, na nagrodę od Boga trzeba „zasłużyć”, „zapracować” poprzez dobre czyli zgodne z Prawem życie. Chrześcijanie wierzą, że to nie tak! Na niebo nie da się zapracować! Ono jest za darmo! Jako owoc łaski wysłużonej przez Chrystusa! I tę łaskę trzeba z pomocą wiary przyjąć!
Smutne jest to, że dziś wielu z nas tak naprawdę jest mentalnymi żydami: pomimo, że zostaliśmy ochrzczeni nadal próbujemy na niebo „zapracować, zasłużyć” mnożąc dobre uczynki, żeby odkupić czy zapłacić za te złe, za grzechy, które popełniliśmy… Niech każdy z nas sobie uczciwie sam odpowie w sercu, czy tak nie myśli… Mentalność sklepikarza…
A skoro już o sklepikarzu wspomniałem, to warto przejść do Ewangelii. Mamy tam może nie sklepikarza siedzącego za ladą, ale celnika Matusza siedzącego w komorze celnej. Widzimy jego pierwsze spotkanie z Jezusem. Jego, oraz jego „kolegów” po fachu i innych jemu podobnych, których faryzeusze wrzucali do jednego worka z podpisem: „celnicy, nierządnice i grzesznicy – suma wszelkiego zła i upadku”. Choć jego imię oznacza „Boży dar” to jednak jego rodacy raczej tak o nim nie myśleli… Raczej myśleli: „kara boska”! Myślę, że niewierna żona Ozeasza i Mateusz stawiani byli w jednym rzędzie jako potępieńcy bez jakichkolwiek możliwości na zbawienie. Dlaczego? Bo za bezmiar ich grzechów w ich logice, logice faryzeuszów, nie dało się niczym odpłacić! Nie było takich uczynków, czy przepisów, których spełnienie mogło by wynagrodzić ogrom zła, jakiego dokonali. Po prostu za wysoka cena!
Tymczasem przychodzi Jezus i mówi: „da się! Ja to zapłacę! Stać mnie! Jestem Bogiem!” Dlatego wszyscy, którzy mieli takie „kredyty” jak Mateusz i jemu podobni, garnęli się do Niego jak kiedyś my do „wujka z Ameryki”. Jezus gorszy w ten sposób faryzeuszów, bo uzmysławia im właśnie to, co potem mówił św. Paweł: że są takie rzeczy, za które nie trzeba płacić, bo Bóg jest tak dobry, a nawet tak „naiwny” w swej dobroci i miłości, jak Ozeasz względem swej niewiernej żony, jak Jezus względem Mateusza i innych grzeszników… A nawet bardziej… On jest wręcz naiwny w swej miłości… Tę naiwność my dziś nazywamy bardziej dystyngowanie: miłosierdzie… I jak widać ono ciągle gorszy…