Wyjść z otchłani…
W pierwszym czytaniu widzimy dziś Piotra, który w dniu Pięćdziesiątnicy wraz z Jedenastoma staje odważnie w Jerozolimie i wygłasza mowę (zwaną kerygmatem) o zmartwychwstaniu Jezusa. Treść tej mowy jest bardzo prosta. Piotr mówi o Jezusie, który posłany był przez Boga, to jego posłannictwo Bóg potwierdził tym, że Jezus czynił wiele znaków i cudów. Ale Tego Jezusa wy przybiliście rękami Rzymian do krzyża i zabiliście. I tu Piotr przechodzi do najważniejszej części swej mowy. Mówi: ale Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim. Na dowód tego Piotr powołuje się na Psalm 16 (ten sam który słyszeliśmy przed chwilą odśpiewany przez p. Organistę), w którym to Psalmie król Dawid prorokuje, że Bóg nie pozostawi Jego duszy w otchłani i nie pozwoli ciału ulec rozkładowi. Każdy Żyd wiedział, że grób Dawida jest w Jerozolimie i że jego ciało uległo jednak rozkładowi, dlatego pisząc te słowa Dawid mówił o kimś innym, a nie o sobie i wiedzieli, że mówił je o przyszłym Mesjaszu. Piotr stwierdza, że właśnie tym mesjaszem jest Jezus. Ta mowa ma przekonać słuchaczy, by uznali Jezusa za oczekiwanego zbawcę i Mesjasza. Czy tego dokonała? Pewnie jak to słowa – jednych tak, innych nie…
Ale jest w niej też inna ważna prawda ukryta, prawda o zstąpieniu Jezusa do otchłani. Żydowska otchłań – kraina zmarłych – opisana greckim słowem „hades”, a naszym „piekła” to miejsce nie potępionych, lecz tych, którzy pomarli przed Chrystusem i nie mogąc wejść do nieba (bo niebo było jeszcze zamknięte, dopiero Jezus je otworzył), oczekiwali tam na tę chwilę, gdy Mesjasz ich do tego nieba wprowadzi. I właśnie Jezus po swej męce, a przed zmartwychwstaniem zstępuje tam i wyprowadza z otchłani i wprowadza do nieba dusze zmarłych między innymi właśnie króla Dawida, aż do Adama i Ewy włącznie. Tę prawdę wyznajemy w naszym „Credo” w słowach „zstąpił do piekieł”, a w Wielką Sobotę w liturgii brewiarzowej przypomina nam to pięknie i obrazowo starożytna homilia w Godzinie Czytań, a dziś to samo wyraża św. Piotr w tej swojej mowie, cytując Dawida. Ta otchłań to miejsce oczekiwania, przestrzeń swego rodzaju wygnania i olbrzymiej tęsknoty za niebem, za Bogiem. Piotr przedstawi więc w tej mowie Jezusa jako Tego, który wydobywa z trudnego położenia tych, którzy pomarli i wprowadza ich do pełni szczęścia.
Ale Mesjasz wg Piotra zatroszczył się nie tylko o zmarłych. W drugim czytaniu, w pochodzącym także od Piotra liście słuchamy, że również żywi zostali uwolnienie przez Mesjasza. Pisze on: Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostali wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy. A zatem także żywi zostają przez Jezusa, przez Jego Krew uwolnieni od zgubnych skutków grzechów jakie popełniają. Jeśli uwierzymy w Niego, to i nas wyrwie on z otchłani grzechu.
I wreszcie mamy Ewangelię, w której także Jezus wyciąga z otchłani rozpaczy i zagubienia tym razem swoich uczniów idących do Emaus. Dwaj z nich idą (a może uciekają) z Jerozolimy do Emaus, wioski położonej około 12 km od Jerozolimy. W drodze rozprawiają o tym, co się tam wydarzyło, czyli o pojmaniu, sądzie i zabójstwie Jezusa, którego znali wcześniej, którego słuchali i pewnie z którym wiązali wielkie nadzieje mesjańskie, jak niemal wszyscy Jego uczniowie. Tymczasem wszystko to „diabli wzięli”, cały czar prysł, wszystkie nadzieje w ciągu dwóch dni zostały pogrzebane. Można się domyśleć, że to co mówią, nie napawa ich optymizmem i że ta mowa jest raczej takim karmieniem się pesymizmem, beznadzieją. I właśnie w takiej chwili przyłącza się do nich Jezus i włącza się w ich rozmowę. Zaczyna spokojnie tłumaczyć im sens wydarzeń jakie przeżyli odnosząc się do Pisma Starego Testamentu i pokazując, że tak musiało się stać. Uczniowie słyszeli już i powiedzieli Jezusowi, że kobiety, ich znajome, mówią, że grób jest pusty, że Jezusa w nim nie ma, ale zamiast wierzyć w to co Jezus i księgi Starego Przymierza zapowiadały, ani wpadli w przerażenie, strach. I właśnie ta beznadzieja, a potem przerażenie i lęk były ich otchłanią, były ich przepaścią, z której sami nie mogli się wydobyć. Dlatego Jezus do nich przychodzi, spokojnie wszystko tłumaczy, a w końcu daje się im poznać przy wspólnym posiłku. Znika jednak ale to co czyni powoduje, że oni pędem wracają do Jerozolimy i opowiadają co ich spotkało. Kluczowe w tej ich postawie jest to ich stwierdzenie: czy serce nie pałało w nas, gdy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? A więc już idąc z Jezusem coś się działo w ich sercu, to serce najpierw wystraszone i zalęknione, powiedzieli byśmy – zimne – stawało się coraz bardziej gorące. Można by powiedzieć: szli w stronę „gorących źródeł” (bo to oznacza słowo Emaus), a zamiast gorących źródeł otrzymali gorące serca.
Moi kochani, nie trzeba zbytniej wyobraźni ani specjalnie głębokiej wiedzy czy analiz by odkryć, że często tkwimy w naszym życiu w takiej otchłani, że często to nasze życie jest takim poruszaniem się w otchłani. Męczymy się, cierpimy, tęsknimy za czymś sami nie wiedząc za czym, jesteśmy ciągle zdenerwowani z jakiegoś powodu, to nasze serce jest często zimne i wiecznie „głodne”. Próbujemy je rozgrzać jak potrafimy i nakarmić tym co spotykamy na świeci. Chcemy by rozgrzała je miłość do człowieka, lub miłość otrzymana od człowieka, chcemy by nakarmiły je dobra tego świata: sława, władza, pieniądz, szczęście z powodu dobrego zdrowia, przyjemność czerpana z różnych „gorących źródeł”. A tu nic takiego się nie dzieje! Ono ciągle jest nienasycone, ciągle zimne, ciągle pragnące czegoś. Jak to pięknie napisał Norwid: „Zawsze – zemści się na tobie: BRAK!…- Piętnem globu tego – niedostatek.” . Dlaczego tak jest? Dlatego, że probujemy te serca nakarmić tym, co je w pełni nigdy nie nasyci! Próbujemy je nakarmić „ziemią” i tym co ziemskie, a one są stworzone do nieba, do „pokarmów niebieskich” do relacji niebieskich, do miłości niebieskich! I tylko On, Jezus, jest jedynym, który ten głód i oziębłość tych serc może rozpalić i nakarmić.
Jaki jest tego warunek? Są dwa warunki i oba są ukryte w dzisiejszej Ewangelii. Po pierwsze trzeba Jezusa SPOTKAĆ! Dokładnie tak jak uczniowie idący do Emaus i wielu innych, którzy Go spotkali po jego zmartwychwstaniu. I ten warunek jest w miarę prosty do spełnienia. Wszak Jezus poniekąd się nam narzuca. Jest obecny w swoim Słowie (jakie słychamy w czasie liturgii), jest obecny w Eucharystii, przyjmujemy Go w Komunii św., jest obecny w drugim człowieku (tak się nam mówi). Ale spotkanie nie wystarczy! Trzeba jeszcze Jezusa ROZPOZNAĆ! I Jezus daje się rozpoznać tym, którzy umieją Słuchać Słowa Bożego i którzy z wiarą podchodzą do Jego obecności w Eucharystii. Ponadto jest jeszcze jeden sposób rozpoznania Chrystusa. Trzeba dostrzegać Go w drugim człowieku. I tu warto zadać sobie pytanie, czy podchodząc do drugiego człowieka, spotykając go ja staram się dostrzec w nim Oblicze Chrystusa Zmartwychwstałego? Czy widzę ŻYCIE w drugim człowieku? Czy widzę DOBRO jakie w Chrystus przez tego człowieka czyni, czy widzę w nim PIĘKNO? Czy dostrzegam tylko zło, beznadzieję wady, grzechy drugiego człowieka. Czy wokół siebie widzę życie i nadzieję czy grób i trupy? Jeśli to drugie widzę i to drugie „kontempluję” i tu drugim się tylko karmię, to nie dziwne, że nie rozpoznaję dziś Jezusa… Moja otchłań mi Go zasłania…