Wszystko tu jest dziwne…
Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu.
Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić.
Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I przepełnieni zdumieniem mówili: «Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę».
Mk 7, 31-37
Wszystko jest dziwne w tej dzisiejszej Ewangelii… Pierwsza sprawa to kwestia trasy Jezusa. Z reguły gdy mamy dokądś dojść, to wybieramy najkrótszą drogę. Jezus szedł z Tyru w okolice Jeziora Galilejskiego. Kierunek na Sydon był więc zupełnie w przeciwną stronę! A i z Sydonu idzie w stronę tego jeziora przez Dekapol, a więc trasą zupełnie okrężną! To tak jakby z Krakowa do Zakopanego wybrać drogę przez Chrzanów, a w ostateczności z Chrzanowa pojechać do Zakopanego przez Bielsko. Widać nie speszyło Mu się za bardzo, albo miał coś po drodze do zrobienia, do załatwienia. Być może chodziło właśnie o uzdrowienie tego głuchoniemego. A może miał jeszcze jakiś swój inny powód…
Kolejna kwestia to ten głuchoniemy. Tak go nazywamy. W rzeczywistości był on głuchy, ale nie zupełnie niemy. Był on mogilalon czyli „ledwo mówiący”. Może chodziło o jakiś bełkot, którym się posługiwał lub jeszcze jakiś inny defekt mowy. Generalnie jakieś słowa lub dźwięki z siebie wydobywał, ale niewyraźne. I wreszcie Jezus włożył mu palce do uszu, ale potem wcale nie jest napisane, że śliną dotknął mu języka, lecz dosłownie: „splunąwszy dotknął języka jego”. Może Jezus tylko splunął na ziemię… Oczywiście sama techniczna strona tego cudu jest mniej istotna. Faktem natomiast godnym zauważenia jest to, że Jezus „bawi się” w jakieś „szamańskie” gesty! Można zapytać: po co to robi? Przecież do tej pory jak i później potrafił uzdrawiać samym tylko słowem, czasem nawet na odległość! A tu posługuje się dziwnymi gestami i słowem „effatha”. To wygląda trochę jak jakieś czary! Zresztą podobnie będzie za chwilę z uzdrowieniem niewidomego przy użyciu śliny (Mk 8,22n) lub błota i śliny jak opisuje św. Jan (J 9,6n). Tak czy inaczej niezrozumiałe są te zabiegi Jezusa, zwłaszcza że czyni je w kraju pogańskim, bo Dekapol zdominowany był przez pogan, a ci wręcz złaknieni byli takich spektakularnych magików. Dlaczego więc Jezus poszedł za ich mentalnością, za ich oczekiwaniami? Nawet gdybyśmy założyli, że jakoś chce się do nich dostosować, to dlaczego bierze chorego na bok, a potem prosi o dyskrecję. Nie wiem, czy się tego dowiemy. Możemy się domyślać, że w jakiejś mierze Jezus nawet uzdrawiając zniża się do poziomu mentalnego człowieka, którego uzdrawia. Co ciekawe, tego głuchoniemego nawet nie pyta o wiarę! Co więcej, nawet ci którzy przyprowadzili do Niego tego nieszczęśnika nie proszą wprost o jego uzdrowienie, lecz tylko o to, by Jezus położył na niego rękę. Więc tym bardzie trudno zrozumieć dobroć Jezusa. Co On chciał nam i im przez to pokazać?
Może właśnie to: że On dział jak chce i kiedy chce. Uzdrawia także wtedy, gdy sam uzdrowiony specjalnie się w cud nie angażuje, a i inni wokół mają inne oczekiwania. Uzdrawia w teki sposób jak chce i kogo chce. Po prostu Jezus jest nieskrępowany i nieprzymuszony niczym w swej hojności i w swym działaniu.
Jaka z tego nauka dla nas? Wydaje mi się, że Jezus nie chce nam pozwolić, byśmy Go jakoś „zaszufladkowali”. Chce nam pokazać, że Jego myśli i słowa nie są naszymi, a Jego plany wymykają się naszym rachubom czy oczekiwaniom. Jest jak wiatr, który wieje gdzie chce i robi rzeczy nieprzewidywalne…