Boję się…
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie». Potem mówił do wszystkich: «Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść dla człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?»
Łk 9, 22-25
Zawsze z lękiem czytam te słowa z dzisiejszej Ewangelii. Boję się, że Jezus wypowiedział te słowa nie tylko o ludziach z tamtego pokolenia, ludziach ze swoich czasów, o tych wśród których żył. Te słowa o odrzuceniu i cierpieniu z tego powodu są chyba także proroctwem o każdym czasie, także o czasach dzisiejszych. Kiedyś, ale i dziś cierpienie Jezusa powodowane jest przez starszych (gr. presbyteron czyli prezbiterzy, kapłani), przez arcykapłanów (gr. archiereon czyli biskupi, arcybiskupi) oraz uczonych w Piśmie (gr. grammateon czyli współczesnych teologów). To my odrzucamy Go na różne sposoby: odrzucamy prostotę Jego nauki komplikując, gmatwając i interpretując ją po swojemu i tłumacząc, że to dla ochrony czystości doktryny. Gubimy ducha Ewangelii rozwodząc się nad jej literą, nad jakąś nadinterpretacją. Wydaje się nam, że mamy monopol na prawdę. A najgorsze to to, że nie potrafimy dostrzec, że właśnie dokładnie to robimy co żydowscy arcykapłani i to będąc przekonani, że bronimy „czystości” Dobrej Nowiny, czystości Ewangelii! Nie twierdzę, że wszyscy kapłani, biskupi czy teologowie tak czynią, ale sądzę, że bardzo wielu, tych przemądrzałych, tych co wiedzą lepiej, co uważają, że oni to znają Kościół, znają Chrystusa, widzą dalej i lepiej, wiedzą jak bezpiecznie kierować Oblubienicą Chrystusa… Przypominamy do złudzenia tych „mędrców Izraela, uczonych i arcykapłanów”, którzy świetnie sobie skalkulowali co zrobić, by uratować naród: lepiej zabić, poświęcić Jezusa, „lepiej żeby jeden człowiek zginął za naród, niż cały naród miał być zniszczony”. Okropna pycha! Okropna kalkulacja! I to nie jest czas „przeszły dokonany”! To się dzieje także dziś! Którzy to są? Hmm… może lepiej nie wskazywać palcem… Na pewno łatwo ich odkryć: to ci, którzy siedząc nad księgami, ochoczo wychodzą na ambony tego świata i pouczają o woli Bożej, a nie uświadczy ich na adoracji, przed Najświętszym Sakramentem! Którzy uważają, że świat dziś jest inny niż kiedyś i pobożność buduje się nowoczesnymi środkami, a nie Słowem Bożym i Eucharystią. Którzy myślą, że problemy ludzkości (głód, wojny, niesprawiedliwość, skłócenie między ludźmi) rozwiązuje się przez dialog między sobą, a nie przez trwanie na kolanach. A jeśli ktoś uważa inaczej to jest ciasny, zacofany i nic nie rozumie…
Dalej Jezus zachęca do wzięcia swego krzyża. Naśladowanie Go polega na odważnym dźwiganiu tego, co życie nam zgotowało: na walce ze swoją słabością, ze swoimi wadami, na ćwiczeniu się w cnocie, na mężnym pokonywaniu pokus, na pokornym znoszeniu ciężaru życia. Nie ucieczka przed krzyżem lecz dźwiganie go, to jest naśladowanie Chrystusa! Nie szukanie najwygodniejszych, najpraktyczniejszych najlepszych rozwiązań swych kłopotów, lecz przyjmowanie ich jakie są: to jest naśladowanie Chrystusa! Jezus swój krzyż dźwigał, a nie szukał furmanki, która Mu go zawiezie na Golgotę!