rozważania

Nie bójcie się…

Gdy anioł przemówił do niewiast, one pośpiesznie oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i pobiegły oznajmić to Jego uczniom.

A oto Jezus stanął przed nimi, mówiąc: «Witajcie!» One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: «Nie bójcie się! Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech udadzą się do Galilei, tam Mnie zobaczą».

Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: «Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdy spaliśmy. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu».

Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami, i trwa aż do dnia dzisiejszego.

Mt 28,8-15

To ciekawe, że pierwszym przesłaniem jakie Jezus ma do swoich zaraz po swoim zmartwychwstaniu jest polecenie, by się przestali bać. By się w końcu przestali bać! To przesłanie pada zarówno z ust samego Jezusa jak i z ust Jego posłańców – anioła, czy młodzieńca przy grobie… Kieruje je prawie zawsze na powitanie swych uczniów, czy to niewiast czy Apostołów. Dziś słyszeliśmy je skierowane do niewiast. Czasami są to wprost słowa: „nie bójcie się”, a czasami prośba o zachowanie pokoju. Czy to nie zastanawiające? Czy tak witamy się na codzień? Czy wchodzisz do domu i mówisz do żony, dzieci, rodziców: „nie bójcie się…” Raczej nie… 

O co więc chodziło Jezusowi w takim powitaniu? Może w pierwszej chwili chodziło o rozwianie strachu jaki mógłby pojawić się w sercu człowieka przed duchem, przed zjawą. Pewnie tak… Raz uczniowie zdradzają taki lęk, gdy Jezus wchodzi do Wieczernika przez zamknięte drzwi… 

Ale sądzę że w tych powitaniach chodzi chyba o coś głębszego… Wydaje mi się, że to pierwsze przykazanie Jezusa zmartwychwstałego ma zachęć Jego uczniów wtedy, ale także każdego z nas do porzucenia naszych lęków! I nie chodzi tu o nasz lęk przed spotkaniem z nadzwyczajnym zjawiskiem. Chodzi o te lęki jakie drzemią w naszych sercach jako owoc grzechu pierworodnego, jak coś głęboko zakorzenione w naszym jestestwie. Zauważmy, pierwszą reakcją Adama na spotkanie z Bogiem po zerwaniu owocu z drzewa zakazanego był właśnie strach: „ukryłem się bo się przestraszyłem”. Przekroczenie nakazu Boga wywołuje w człowieku w Adamie lęk. To obawa przed karą, ale i obawa przed stratą czegoś. I ten lęk cała ludzkość dźwigała od Adama aż do… do dziś niestety… Nadal go dźwigamy! I choć Chrystus przyszedł po to, by nas z niego wyzwolić, by przekonać nas że mimo naszych zdrad i grzechów Bóg nadal jest do nas życzliwie usposobiony, że jest nadal kochającym Ojcem czule rozkładającym przed nami ramiona na powitanie, my nadal się Boga boimy. Cały czas jesteśmy jak zalęknione dzieci chowające się w kącie w oczekiwaniu na tatę, który wróci do domu i ukarze je za to, że coś nabroiły. 

A tymczasem Jezus całą swą mocą i wszystkimi słowami próbował nas przekonać, że nie należy się bać Ojca, że On jest czuły dla swych dzieci nawet jeśli te rzeczywiście zrobiły coś godnego kary. Cała Ewangelia to pieśń o Bogu – miłosiernym Ojcu! Całe życie Jezusa to świadectwo jakie składa najdoskonalszy Syn o najlepszym Ojcu. To świadectwo wyraźnie mówi, że Ojciec nie przyszedł zabijać lecz ożywiać! Leczyć, a nie ranić!

Niestety ten genetyczny strach ciągle i ciągle nam towarzyszy, pomimo nieustannej zachęty Jezusa by się nie bać! 

Jak go zobrazować? Może wielu z nas miało to doświadczenie strachu przy nauce pływania… Jesteśmy ciągle jak dzieci zachęcane przez tatę, by się odważyły położyć na wodzie, bo on nas podtrzyma, nauczy pływać i pomoże wypłynąć na głębie, ale my ciągle mamy ten strach, tę obawę…

Pół biedy gdy ten strach jest uświadomiony… Wtedy jakoś można go powoli oswajać… Powoli przełamywać… Ale częściej ten strach jest totalnie nieuświadomiony! Kompletnie wtedy nad nim nie panujemy, lecz on panuje nad nami. Jest on wtedy znakomitym narzędziem w ręku szatana, by nami sterować i blokować nas przed Bogiem. I szatan robi z niego świetny użytek nawet wśród tzw. gorliwych chrześcijan, bo on jest doskonały znawcą naszych słabości, naszej natury. Strach przed jutrem, przed tym czy będę miał za co żyć jutro popycha do gromadzenia bogactw, do chciwości. To obawa o zachowanie życia doczesnego, tej ziemskiej egzystencji! Strach przed tym bym nie pozostał sam, by miał kogoś obok kto zapewni mi bezpieczeństwo, oparcie, kto pójdzie przez życie obok mnie to pragnienie bycia kochanym, pragnienie zawłaszczenia drugiego człowieka dla siebie! Żebym ja miał kogo kochać i żeby mnie miał kto kochać! To kolejny strach… 

Wielu dziś zapala się ku liturgii przedsoborowej, ku tradycji trydenckiej, ku starym kościelnym zwyczajom… Dlaczego? Bo w głębi serca się boją! Potrzebują stabilnego gruntu dla swej wiary, a nie chwiejnej łódki jaką wydaje im się współczesny Kościół. Kochają nauczanie papieża Benedykta, bo ono jest takie „sztywne”, pewne, trwałe… Można w nim znaleźć oparcie, pociechę… A nauczanie Franciszka zdaje się odbierać to poczucie pewności. Ale to strach nimi kieruję, brak zaufania w Kościół Chrystusowy, w opokę Piotra, w Jezusa który jest głową tego Kościoła! Nie słyszą oni słów Zmartwychwstałego: „Nie bójcie się!” Boją się: „co się stanie z tym Kościołem…?!” A Jezus ciągle mówi: „nie bój się! To jest MÓJ Kościół, moja Oblubienica, moja Małżonka! Co ty się martwisz o Niego! Ona jest w moich rękach! Nie próbuj za Mnie się o nią martwić! Nie bój się!”

Moi Kochani… Strach… Ciągle i ciągle nam towarzyszy… Możemy się go wypierać, możemy butnie wywijać szabelką jacy odważni jesteśmy… Ale nie tędy droga… Nie tędy… Nie zaciśnięta (ze strachu zresztą!) pięść jest znakiem Jezusa! Ale rozpostarte ramiona! 

Kiedy więc przestaniemy się bać…?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *